8/07/2017

10 rzeczy, których nigdy nie powinien usłyszeć student na Erasmusie.

  1. Muszę od Pani wymagać dokładnie tyle samo, co od innych studentów w grupie. Szanowny pracowniku uczelni, po pierwsze, zanim powiesz coś takiego osobie, która wyjechała na Erasmusa, żeby zdobywać wiedzę, zastanów się, co właściwie jej mówisz. Najwyraźniej stopień naukowy i lata doświadczenia nie nauczyły Cię, że znaczy to mniej więcej tyle, co: “Jesteś za granicą, więc mogę od Ciebie wymagać dwa razy więcej, niż od całej reszty, która olewa zajęcia, ale w przeciwieństwie do Ciebie przynajmniej jest w Polsce”.
  2. Nie mogę postawić Pani oceny bardzo dobrej, ponieważ nie stawiam piątek osobom, które nie chodziły na mój wykład. Jest to zdanie, które usłyszałam od dyrektora instytutu, w którym studiowałam. Można by się spodziewać, że kto jak kto, ale dyrektor tej wielce szacownej instytucji powinien górować nad całą resztą pracowników taktem, klasą oraz zwykłym ogarnięciem, jednak niestety tak nie było. Zrobiłam dwa razy więcej niż pozostali studenci w grupie, którzy przez cały semestr zaznaczali krzyżyki na liście obecności, ale muszę się zadowolić czwórką z plusem, bo przecież nie chodziłam na zajęcia. Jestem bardzo ciekawa, dlaczego na uczelni takiej jak UW na porządku dziennym jest wymaganie od studentów Erasmusa bilokacji i innych niemożliwych rzeczy, takich jak wyrabianie 120 punktów ECTS w ciągu jednego roku akademickiego.
  3. Skoro przyleciałaś na egzamin do Polski, to znaczy, że wreszcie coś robisz na tym Erasmusie. Słowa kolegi z roku, który dowiedział się, że tłukłam się 12 godzin na własny koszt i opuszczając zajęcia, żeby zdać dwa egzaminy. Najwyraźniej wiedział lepiej, co się robi na Erasmusie, chociaż nigdy na nim nie był.
  4. Nie zaliczę Pani mojego przedmiotu na podstawie jakichś głupot. Wielka szkoda, panie dyrektorze, że najwyraźniej nie zdaje pan sobie sprawy, że uczelnia, na której pan pracuje ledwo mieści się w czwartej setce światowego rankingu, a głupotami nazywa pan zajęcia realizowane na uniwersytecie, który od lat utrzymuje się w czołówce.
  5. Proszę zaliczyć materiał przerabiany przez grupę i napisać pracę roczną. Jest to CAŁOŚĆ wyjaśnienia profesora UW udzielonego mi na pytanie, jak zaliczyć przedmiot, co ciekawe, udzielonego po trzech tygodniach. Była to najbardziej chamska i niechętna do współpracy osoba, jaką spotkałam podczas całych studiów.
  6. Jak zamierza sobie Pani poradzić z seminarium licencjackim? Pozostawię to bez komentarza.
  7. Nie wiem jako odpowiedź na pytanie, jak zaliczyć wykład. Jest to kolejna perełka, którą usłyszałam od wielce szanownego pana dyrektora. Program Erasmus był realizowany w tej jednostce od ośmiu lat, ale jakoś do tej pory nie przełożyło się to na jakość obsługi biorących w nim udział studentów. Okazuje się, że profesjonalizm to coś, co osoby zajmujące wysokie stanowiska mogą sobie odpuścić, bo przecież i tak je zajmują, niezależnie od tego, jak traktują ludzi.
  8. “Z Aarhus jest ciężko”. Otóż tydzień przed wyjazdem okazało się, że w ramach umowy, z której miałam skorzystać, nie są uznawane przedmioty, a ja mam się dogadać z prowadzącymi, co jak nietrudno się domyślić skończyło się źle, bo prawie wszyscy mieli mnie w dupie. Pani, która koordynowała program Erasmus przez SIEDEM miesięcy nie znalazła ani jednej wolnej chwili, żeby poinformować mnie, że tak będzie. Nie odezwała się też ani słowem, kiedy podczas rozmowy kwalifikacyjnej z całym wydziałem przedstawiłam przykładowy plan zajęć, mimo że był to dobry moment, żeby o takich okolicznościach mnie uprzedzić. Rekrutowanie mnie w ramach umowy, która nie działa było rażącym nadużyciem zasad całego programu i nigdy nie powinno było mieć miejsca. Odpowiedzialna za to osoba powinna wylecieć dyscyplinarnie z pracy - nie sądzę też, żeby istniała jakakolwiek praca, którą mogłaby wykonywać. Zamiast być koordynatorem, powinna mieć koordynatora do swojego życia, który nauczy ją chociażby tego, że na maile należy odpowiadać OD RAZU.
  9. CISZA, kiedy wysyłasz e-mail z ważnymi pytaniami do koordynatora. Myślę, że ten punkt został wyjaśniony w opisie poprzedniego. Dodam tylko, że brak odpowiedzi na mail od studenta, która przebywa za granicą jest nieprofesjonalne, niedopuszczalne i zwyczajnie lekceważące w stosunku jego osoby. Drodzy wykładowcy polskich uczelni - jeśli chcecie wymagać kultury od swoich studentów, wymagajcie jej najpierw od siebie. Co ciekawe, szanowna pani koordynator nigdy nie miała więcej niż dziecięciu studentów pod swoją “opieką” i szczerze wątpię, żeby brakowało jej czasu na odpisywanie na maile.
  10. Niestety zapomniałam, co miało być w punkcie 10, bo strasznie mnie wkurzyło przypominanie sobie tych bezczelnych i pożałowania godnych odzywek, które przez 10 miesięcy stypendium serwowały mi osoby z tytułami naukowymi.

3/13/2017

Baby kołnierzyk




Nie wiem, czy jeszcze nadążacie, ale od lutego uczę się szyć. Trochę się męczę z kołnierzami i overlockiem, ale za to rękawy idą mi całkiem dobrze. Ostatnio uszyłam bluzkę z wykroju z Burdy. Wyszła trochę inaczej niż planowałam - kołnierzyk miał być biały, ale niebieski chyba też ujdzie ;) 

W tym tygodniu szyłam jeszcze sukienkę z identycznego materiału, tyle że beżowego, ale niestety się nie wyrobiłam, więc została w pracowni. Będę kończyć ją w kwietniu i jednocześnie szyć następną. Wszystkie inspiracje są zapisane na mojej nowej tablicy "To do list" po prawej stronie bloga (pod wtyczką z facebookiem).

Kołnierzyk dostał już imię - baby collar, ponieważ wygląda jak żywcem wzięty z jakiegoś niemowlęcego ubranka. Sukienka na wszelki wypadek ma prosty dekolt - specjalnie wybrałam najprostszy krój, jaki się dało (= bez kołnierza), ale i tak okazało się, że nie uniknę ... podklejania tego dekoltu od wewnątrz! Uszycie czegokolwiek oznacza masę roboty - tę bluzkę na przykład musiałam wykończyć ręcznie. Rękawy oraz dół podszywałam tzw. "niewidzialnym ściegiem" (nie chcecie wiedzieć, co to jest) i oczywiście za pierwszym razem wyszło krzywo. I trzeba było pruć ... Ale w sobotę baby bluzka rozpoczęła samodzielne życie. 

Mam nadzieję, że wkrótce uda mi się znowu coś napisać ;) Na razie wylogowuję się, żeby poszukać materiału na następną sukienkę.
 xoxo



2/28/2017

Mam 498!



Pamiętacie, jak w jednym z pierwszych postów napisałam, że chcę się wyleczyć do końca roku? Jest jedna ważna rzecz, którą musicie wiedzieć. Rok temu, kiedy pisałam pierwszy post, napisałam wiele rzeczy, w które do końca nie wierzyłam. Wyleczenie się było jedną z nich.

Czy teraz jestem wyleczona? W dużym stopniu tak. W najbliższym czasie muszę zrobić rezonans magnetyczny, żeby zobaczyć, co dzieje się w przysadce. Cały czas przyjmuję bromergon w tej samej dawce (na wszelki wypadek) i niedługo wybieram się do endokrynologa z moimi świetnymi wynikami. Pewnie zmniejszy mi dawkę.

Przeżyłam pierwszą zimę w Krakowie. Idzie wiosna i jestem prawie wyleczona. Dawno nie czułam się tak dobrze.











2/12/2017

Jak było w szkole?


Witajcie,
Mam dobre wieści. Zaczęłam szkołę i nie straciłam palców pierwszego dnia przy maszynie do szycia. Mój prywatny facebook trochę zapchał się wpisami na temat nauki szycia, a na blogu oczywiście było pusto (coś za coś, kochani, coś za coś ...). Ale nie martwcie się - postanowiłam się tymi wpisami podzielić:

W razie, gdyby to było niejasne - Joasia Tyszka to ja i wszystkie statusy pochodzą w mojego prywatnego konta na fb. Teraz możecie mnie śledzić, ile chcecie ;) Nie przejmujcie się tym, że na obecnym profilowym wyszłam jak jelonek Bambi.


















1/26/2017

Złodzieje telefonów


Przełom lat 90. i tak zwanych dwutysięcznych (dobrze mówię?) był z pewnością bardzo ciekawy w takim kraju jak Polska, a dla mnie szczególnie, ponieważ wtedy poszłam do pierwszej klasy. Było to dokładnie w roku 1999. Rodzice posłali mnie do nieprzyzwoicie drogiej jak na tamte czasy prywatnej podstawówki. Co ciekawe, nie była to wcale jakaś wyjątkowa szkoła. Szczególnie, kiedy przypomnę sobie paskudne obiady ze szkolnej stołówki, tępe jak nieszczęście nauczycielki ("moja pani" uważała Afrykę za kraj) oraz niezbyt nowoczesne wyposażenie (nie licząc kolorowych markerów do tablicy, które co ciekawe się z niej nie ścierały). Całe szczęście spędziłam tam tylko trzy lata, potem rodzice przenieśli mnie do innej szkoły.

Nie wiem, czemu, ale najważniejsza rzecz, jaką pamiętam z trzech pierwszych lat podstawówki to chyba fakt, że moi koledzy i koleżanki nie używali telefonów komórkowych (albo w każdym razie nie przynosili ich do szkoły). Jakieś trzy lata później komórki były już w normalnym obiegu i ja też doczekałam się własnej. W klasach 1-3 posiadali je tylko dorośli, a nam - w sytuacjach awaryjnych - pozostawała karta telefoniczna. Pamiętam, że kiedyś z moja koleżanką Hanią chciałyśmy pożyczyć takową od Mikołaja z klasy niżej. Mikołaj, chcąc być dobrym kolegą, był gotowy poratować nas swoją kartą, lecz wtedy trzask-prask! nie wiadomo skąd na korytarzu pojawiła się jego matka i dosłownie na naszym oczach opieprzyła go za to, że nie trzyma jej tylko dla siebie. Więcej chyba nie próbowałam pożyczać od nikogo karty telefonicznej.

(Jeżeli zaintrygowała Was powyższa anegdotka, musicie wiedzieć, że w tej szkole wszyscy rodzice zachowywali się identycznie. Oprócz tego, że niektórzy z nich byli wyjątkowo nadziani, byli też dosyć chamscy, przekonani o swojej (oraz swoich kochanych pociech) wyższości nad resztą świata i w większości również usadzeni w jakimś korpo lub własnej firmie. Miałam w klasie koleżankę, której ojciec podczas jej urodzin zwołał w domu zebranie pracowników. Wyobraźcie sobie zatem zdziwienie mojej matki, kiedy przyjechała mnie odebrać z kinderbalu i zastała tam kilkunastu facetów w koszulach i krawatach).

Mój pierwszy telefon wybłagałam u rodziców, kiedy miałam 11 lat. Dzisiaj myślę, że zrobiłam naprawdę słaby deal, bo dostałam tragicznie nietrakcyjną cegłę bez kolorowego wyświetlacza, ale wtedy jakoś za specjalnie mi to nie przeszkadzało. Chyba zaczęło to do mnie docierać, dopiero kiedy na rynku pojawiły się bardziej zaawansowane modele. Właśnie taki w  piątej klasie podstawówki jeden z moich kolegów przyniósł do szkoły i oczywiście, tego samego dnia starsi koledzy z gimnazjum mu go ukradli. Dyrektorka wezwała policję i mieliśmy przeszukiwanie w klasie. Nie wiem, jakim cudem to w ogóle miało miejsce, skoro nieletnim można zrobić rewizję tylko w obecności rodziców, ale ... No cóż, takie mieliśmy atrakcje w naszej podstawówce. Najśmieszniejsze było jednak to, że ojciec poszkodowanego kolegi podczas zebrania wyszedł z propozycją, żeby cała klasa złożyła się na skradziony telefon za półtora tysiąca złotych. Jak nietrudno się domyślić, nic z tego nie wyszło. Natomiast dalsze losy telefonu wyglądały tak, że znalazł się parę tygodni później, tyle że w kawałkach - rozparcelowanych w różnych częściach budynku szkoły. 

A jak wyglądały wasze pierwsze telefony? Czekam na komentarze, xoxo

1/19/2017

Musisz wyluzować, żeby zacząć żyć




To jest prawda życiowa i musicie ją usłyszeć. Nie da się żyć nie oddychając i nie da się żyć będąc wiecznie zestresowanym. A ja taka byłam. Całe życie.

Nie wiem, kiedy to się zaczęło i od czego. Pewnego dnia zaczęłam mieć tego dosyć, bo doszłam do wniosku, że nie jestem zadowolona ze swojego życia. No dobra, JEST parę rzeczy, z których mogę być dumna, ale problem polega na tym, że muszę ich szukać. Nie umiem wymienić ich tak po prostu. Myślę, że wiele osób miało kiedyś ten sam problem i jest to zupełnie normalne. Dlaczego? Ponieważ żyjemy w świecie, którego na pewno nie nazwałabym normalnym i większość z Was na pewno się z tym zgodzi.

Żyjemy w nienormalnym świecie.

W świecie w którym jesteśmy dziesiątkowani przez lęk i niepewność, że coś jest z nami nie tak, jeżeli nasze życie nie jest wystarczająco ekscytujące, żeby zrobić z niego jeden wielki Instagram.

W świecie, który przekonuje nas, że wszyscy jesteśmy wyjątkowi i piękni, że wszyscy możemy odnieść sukces. Ale gdyby tak było, słowo sukces przestało by mieć sens.

Więc tak, ten świat jest nienormalny.

Ale jest dobra wiadomość.

Wbrew pozorom, da się w nim żyć.

Nie da się nie porównywać z innymi, ale da się to robić tak, żeby nie bolało. Nie wszyscy jesteśmy w tym samym momencie w życiu. Miałam kiedyś taki motywujący cytat w swojej kolekcji i brzmiał on tak:  Nie porównuj swojego rozdziału nr 1 z rozdziałem 20. kogoś innego. To chyba najmądrzejsza rzecz, jaką kiedykolwiek przeczytałam. Problem tylko w tym, że po niej pojawiło się kilkanaście innych i chwilę później już jej nie pamiętałam.

Wracając do tematu stresu to tak - jest ciężko. Jest ciężko nie bać się życia i nie stresować się każdym kolejnym dniem. Stres był w moim życiu zawsze, zawsze bałam się, że nie jestem dość mądra, grzeczna, że nie mam koleżanek w szkole i kolegów też nie, potem że prawie do nikogo się nie odzywam, że nie mam czerwonego paska na koniec roku. I tak było non stop przez dwanaście lat, aż w końcu poszłam na studia. A na tych studiach, uwierzcie mi, było niewiele lepiej. Tylko wtedy już nikt się tym nie przejmował, bo byłam dorosła.

W wieku dwudziestu dwóch lat miałam już guza przysadki, który zrobił mi się z tego całego stresu. Najwyraźniej niczego mnie to nie nauczyło, skoro przez kolejne dwa lata nadal bardzo przejmowałam się życiem i oczywiście nadal nie byłam z niego zadowolona.  

Ale teraz mogę zrobić z tym życiem co chcę. I zrobię.


1/10/2017

2017



W 2017 chcę:

1. Chcę zacząć i skończyć szkołę,
2. Pozyskać własne mieszkanie,
3. Kontynuować bycie panią Dulską 
Pewnie nie rozumiecie, ale trudno. Wszystko w swoim czasie ;)
4. Rozbudować blog,
5. Uzbierać pieniądze na podróże,
6. Wyleczyć się
i
7. Ogarnąć moje życie towarzyskie

Piszę skrótami, bo większość rzeczy na tej liście to tak naprawdę ciąg dalszy z 2016 roku. Poza tym wydaje mi się, że zdradzanie wszystkich szczegółów jest trochę bez sensu. Pomijając punkt 3, przy którym należą Wam się wyjaśnienia. Dzisiaj nie jest na nie najlepsza pora, więc niestety - musicie trochę poczekać.

Jakie są wasze plany na ten rok? Zapraszam do komentowania :)

xoxo




1/02/2017

Prolaktynoma 2016 - podsumowanie



Witajcie w Nowym Roku!

Ostatnio dawno nie pisałam nic na temat swoich celów -  zatem przyszedł czas na podsumowanie ostatniego roku. Wiecie, dużo czasu rozmyślałam nad tym, jaki był dla mnie rok 2016 i cóż, muszę przyznać, że był dokładnie taki, jak chciałam. No, może prawie. Jest kilka rzeczy, które nie mi nie wyszły, ale o tym zaraz. 

2016 - zrealizowane cele

1. Przeprowadzka. Mieszkam teraz w Krakowie, co miało nastąpić dopiero w 2017 roku, ale niespodziewanie pewne sprawy się przyśpieszyły. Tak, oznacza, że coś musiało nie wyjść, żeby mogło wyjść właśnie to, ale ostatecznie - cel osiągnięty! Mieszkam samodzielnie.
2. Założenie bloga. W styczniu założyłam ten blog i napisałam łącznie 44 posty. Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze i ponad 5000 wejść (są dni, kiedy zastanawiam się, czy to ja nabijam te wszystkie wejścia, ale pocieszam się tym, że to chyba niemożliwe).
Dziękuję, że jesteście i czytacie.
3. Nowy plan leczenia. Chodzi nie tyle nowe leki, bo przez cały czas przyjmuję bromokryptynę. Brałam już Parlodel, w którego składzie znajduje się bromokryptyna, teraz biorę Bromergon, w którym też jest bromokryptyna. Chodzi po prostu o inne podejście do mojej choroby. Wiem, skąd się wzięła i już się nie wściekam, że tak wyszło. Nie mam też najmniejszej ochoty użerać się o to z moją byłą uczelnią. Mam za to szczerą i wielką nadzieję, że pewnego dnia UW spotka na swojej drodze kogoś, kto w podobnej sytuacji będzie miał więcej do stracenia niż ja. Szczęśliwego Nowego Roku ;)
4. Misja życiowa. Na razie da się o niej powiedzieć, że a) istnieje b) jest bardzo ważna i c) na razie jest ściśle tajna i musicie uwierzyć, że mówię prawdę, a nie że dopisuję duże słowo i dodatkowy punkt na tej liście. 
5. Kontynuacja nauki. Jest to rzecz, której nie było na liście celów i która urodziła się w trakcie roku, ale nie zmienia to faktu, że znalazłam szkołę konstrukcji ubioru i że zaczynam ją w lutym. To już za miesiąc!!!
6. Odnowienie dawnych przyjaźni/znajomości. Przynajmniej tych facebookowych ;) Jeżeli chcecie przeczytać, jak naprawdę było, zapraszam tutaj.

To chyba wszystko, co udało mi się zrobić w 2016 roku :) Już wkrótce ujawnię moje plany na 2017. Na koniec chciałabym życzyć wszystkim czytającym i zaglądającym tutaj podobnych list z celami na Nowy Rok oraz wytrwałości w ich realizowaniu. Była już kartka noworoczna na fb, ale chciałam to jeszcze specjalnie napisać z dedykacją dla Was. 





Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...