Przełom lat 90. i tak zwanych dwutysięcznych (dobrze mówię?) był z pewnością bardzo ciekawy w takim kraju jak Polska, a dla mnie szczególnie, ponieważ wtedy poszłam do pierwszej klasy. Było to dokładnie w roku 1999. Rodzice posłali mnie do nieprzyzwoicie drogiej jak na tamte czasy prywatnej podstawówki. Co ciekawe, nie była to wcale jakaś wyjątkowa szkoła. Szczególnie, kiedy przypomnę sobie paskudne obiady ze szkolnej stołówki, tępe jak nieszczęście nauczycielki ("moja pani" uważała Afrykę za kraj) oraz niezbyt nowoczesne wyposażenie (nie licząc kolorowych markerów do tablicy, które co ciekawe się z niej nie ścierały). Całe szczęście spędziłam tam tylko trzy lata, potem rodzice przenieśli mnie do innej szkoły.
Nie wiem, czemu, ale najważniejsza rzecz, jaką pamiętam z trzech pierwszych lat podstawówki to chyba fakt, że moi koledzy i koleżanki nie używali telefonów komórkowych (albo w każdym razie nie przynosili ich do szkoły). Jakieś trzy lata później komórki były już w normalnym obiegu i ja też doczekałam się własnej. W klasach 1-3 posiadali je tylko dorośli, a nam - w sytuacjach awaryjnych - pozostawała karta telefoniczna. Pamiętam, że kiedyś z moja koleżanką Hanią chciałyśmy pożyczyć takową od Mikołaja z klasy niżej. Mikołaj, chcąc być dobrym kolegą, był gotowy poratować nas swoją kartą, lecz wtedy trzask-prask! nie wiadomo skąd na korytarzu pojawiła się jego matka i dosłownie na naszym oczach opieprzyła go za to, że nie trzyma jej tylko dla siebie. Więcej chyba nie próbowałam pożyczać od nikogo karty telefonicznej.
(Jeżeli zaintrygowała Was powyższa anegdotka, musicie wiedzieć, że w tej szkole wszyscy rodzice zachowywali się identycznie. Oprócz tego, że niektórzy z nich byli wyjątkowo nadziani, byli też dosyć chamscy, przekonani o swojej (oraz swoich kochanych pociech) wyższości nad resztą świata i w większości również usadzeni w jakimś korpo lub własnej firmie. Miałam w klasie koleżankę, której ojciec podczas jej urodzin zwołał w domu zebranie pracowników. Wyobraźcie sobie zatem zdziwienie mojej matki, kiedy przyjechała mnie odebrać z kinderbalu i zastała tam kilkunastu facetów w koszulach i krawatach).
Mój pierwszy telefon wybłagałam u rodziców, kiedy miałam 11 lat. Dzisiaj myślę, że zrobiłam naprawdę słaby deal, bo dostałam tragicznie nietrakcyjną cegłę bez kolorowego wyświetlacza, ale wtedy jakoś za specjalnie mi to nie przeszkadzało. Chyba zaczęło to do mnie docierać, dopiero kiedy na rynku pojawiły się bardziej zaawansowane modele. Właśnie taki w piątej klasie podstawówki jeden z moich kolegów przyniósł do szkoły i oczywiście, tego samego dnia starsi koledzy z gimnazjum mu go ukradli. Dyrektorka wezwała policję i mieliśmy przeszukiwanie w klasie. Nie wiem, jakim cudem to w ogóle miało miejsce, skoro nieletnim można zrobić rewizję tylko w obecności rodziców, ale ... No cóż, takie mieliśmy atrakcje w naszej podstawówce. Najśmieszniejsze było jednak to, że ojciec poszkodowanego kolegi podczas zebrania wyszedł z propozycją, żeby cała klasa złożyła się na skradziony telefon za półtora tysiąca złotych. Jak nietrudno się domyślić, nic z tego nie wyszło. Natomiast dalsze losy telefonu wyglądały tak, że znalazł się parę tygodni później, tyle że w kawałkach - rozparcelowanych w różnych częściach budynku szkoły.
A jak wyglądały wasze pierwsze telefony? Czekam na komentarze, xoxo
Mój pierwszy telefon wybłagałam u rodziców, kiedy miałam 11 lat. Dzisiaj myślę, że zrobiłam naprawdę słaby deal, bo dostałam tragicznie nietrakcyjną cegłę bez kolorowego wyświetlacza, ale wtedy jakoś za specjalnie mi to nie przeszkadzało. Chyba zaczęło to do mnie docierać, dopiero kiedy na rynku pojawiły się bardziej zaawansowane modele. Właśnie taki w piątej klasie podstawówki jeden z moich kolegów przyniósł do szkoły i oczywiście, tego samego dnia starsi koledzy z gimnazjum mu go ukradli. Dyrektorka wezwała policję i mieliśmy przeszukiwanie w klasie. Nie wiem, jakim cudem to w ogóle miało miejsce, skoro nieletnim można zrobić rewizję tylko w obecności rodziców, ale ... No cóż, takie mieliśmy atrakcje w naszej podstawówce. Najśmieszniejsze było jednak to, że ojciec poszkodowanego kolegi podczas zebrania wyszedł z propozycją, żeby cała klasa złożyła się na skradziony telefon za półtora tysiąca złotych. Jak nietrudno się domyślić, nic z tego nie wyszło. Natomiast dalsze losy telefonu wyglądały tak, że znalazł się parę tygodni później, tyle że w kawałkach - rozparcelowanych w różnych częściach budynku szkoły.
A jak wyglądały wasze pierwsze telefony? Czekam na komentarze, xoxo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za komentarz! Mam nadzieję, że spodobał Ci się post i zapraszam na następny. xoxo