2/25/2016

Prolaktynoma w "Na dobre i na złe"/ Prolactinoma case in med TV show


 źródło obrazka: nadobre.tvp.pl
For English version scroll down, down and down.
Jak sugeruje tytuł, będzie to post poświęcony jednemu z wątków serialu medycznego "Na dobre i na złe". Kilka odcinków temu w szpitalu pojawił się pacjent z prolaktynomą, czyli guzem przysadki mózgowej. Uznałam, że muszę się do tego odnieść.
Zacznę więc od streszczenia, ponieważ nie wszyscy oglądają ten serial (mi się czasami zdarza - wyjaśnię to kiedy indziej). Otóż parę tygodni temu do Leśnej Góry trafił Miłosz. W zasadzie jego ojciec przywiózł go zaraz po tym, jak nastolatek celowo wjechał nowym samochodem w ścianę jakiegoś budynku. Zaniepokojony, postanowił zawieźć syna do psychiatry. Na miejscu został jednak przyjęty na pediatrię, gdzie okazało się, że jego objawy (m.in. ginekomastia - piersi u mężczyzn) przemawiają raczej za hiperprolaktynemią (nadmiar prolaktyny) i jeszcze w tym samym odcinku u Miłosza zdiagnozowano prolaktynowy guz przysadki. Niestety, Miłosz najwyraźniej nie był zadowolony z perspektywy długiego leczenia, w związku z czym opuścił szpitalne łóżko i na korytarzu wpadł na swojego ojca, z którym się pokłócił oraz zabrał mu kluczyki do samochodu. Personel zaczął szukać Miłosza, lecz było już za późno, ponieważ chłopak zdążył uciec tymże samochodem, a następnie wjechał w przystanek i zabił cztery osoby. Wśród nich była także córka ortopedy i niestety zmarła w szpitalu kilka dni później. Po wypadku Miłosz z powrotem trafił na oddział, gdzie został przesłuchany przez policję, a następnie usiłował zranić się ostrym narzędziem, które ukradł pielęgniarce podczas obchodu. Ortopeda ratuje Miłosza, Miłosz trafia do szpitala psychiatrycznego.  
Na tym wątek został zakończony. Szczerze mówiąc, nie wiem, co powiedzieć. Po pierwsze, cała historia wydaje mi się nieco przekombinowana, ale o tym zaraz. Zacznijmy od tego, że sam przypadek (medyczny) mężczyczn z prolaktynomą nie jest częstym zjawiskiem. Dzieje się tak z bardzo prostej przyczyny. Prolaktyna, z której nadmiarem mamy tu do czynienia, to tak zwany hormon laktacji - jest on odpowiedzialny za produkcję mleka oraz rozwój płodu. Zatem, jak nietrudno się domyślić, bardziej przydaje się on kobietom, a nie mężczyznom, którzy nie rodzą dzieci i nie karmią ich piersią. Oczywiście nie oznacza to, że męski organizm wogóle nie produkuje prolaktyny, ale produkuje jej mało, więc prawdopodobieństwo rozwinięcia się guza jest znacznie mniejsze niż u kobiet. Ponadto, podczas pobytu w Leśnej Górze, ojciec  Miłosza powiedział lekarzowi, że pół roku temu żona wyjechała do Niemiec i nie za bardzo interesuje się synem, syn zaś zdradzał oznaki paranoi, twierdząc, że matka nie żyje czy coś w tym stylu (nie pamiętam tego szczegółu). Kolejny problem - czy guz wielkości 9 mm zdążyłby się rozwinąć w ciągu pół roku? Nie sądzę, chociaż teoretycznie wszystko jest możliwe, a jesteśmy w Leśnej Górze. 
Po trzecie - bardzo nie podoba mi się pomysł łączenia choroby psychicznej i prolaktynomy. Szczerze mówiąc, jest to naprawdę bardzo zły pomysł, ponieważ samo posiadanie guza przysadki nie oznacza, że pacjent potrzebuje leczenia psychiatrycznego. Pacjent - a raczej pacjentka dotknięta tą chorobą, ma problemy z hormonem prolaktyny, a nie problemy z głową. Oczywiście zdarzają się wyjątki, ale myślę, że większość z nas w najbliższej przyszłości nie wsiądzie za kierownicę i spowoduje śmiertelnego wypadku z udziałem pieszych. Wiem oczywiście, że scenarzyści nie to mieli na myśli, a wypadek był ważną częścią fabuły. Sądzę jednak, że wiarygodność, wiarygodność, wiarygodność.


Yep. The English version starts here. 
This post is about prolactinoma case featured in Polish TV medical drama called Na dobre i na złe (literally For better or for worse). It's kinda weird for me to talk about it, because the show is just a few years younger than I am. So when I started school, the first episode was aired and it was a time when we didn't have many "entertainers" on TV here in Poland. Anyway, my parents would let me watch this one, mainly beacause it was aired on Sundays and for the next couple of years we continued, even though we seriuously  laughed at every episode. So, to sum up: it's a Polish TV medical drama, it's on TV since 1999 (now you can see how old I am) and ... well, I don't know what's wrong with it, but maybe this post will clarify my mind (or not).
Recently they had a prolactinoma patient in hospital and I'd like to leave some comment on this. First - what happened? On one day some damaged car arrived in Leśna Góra parkway (Ok, this place doesn't exist. But it's close to Warsaw). It was some mid-aged man who drived there his teenage son, after he intentionally run the vehicle into a wall. He insisted to put his son on psychiatrist ward, but instead Miłosz was examined by pediatrician. He discovered symptoms including gynecomastia (breast growth in men) and  hyperprolactinemia (too high level of prolactin in blood). In the same episode Miłosz was diagnosed with prolactinoma (a pituitary tumor) and kept in hospital for some observation. Unfortunately Miłosz wasn't very happy to receive a long treatment and left his bed, met his father on the corridor and took away his car keys. Everyone in the hospital started to look for Miłosz, but it was too late, beacuse he escaped by car, drove it into a bus stop and killed 4 people. Among them orthopedist's 8- year old  dauthter, who later died in the hospital . After the accident, Miłosz was again put on ward, where he was interviewed by police and then tried to harm himself with some sharp object stolen from a nurse. Orthopedist rescues Miłosz, Miłosz goes to mental institution.
The thread finishes here.  Honestly, I don't know what to say. First of all, this story is pretty much to complicated. Let's start with the fact that prolactinoma is very rarely seen in men. Prolactin, as you can imagine, is more useful in women, beacause it is a hormone meant and responsible for milk production and baby growth. Moreover, when Miłosz was kept in Leśna Góra, his father told the doctors that his wife left the family six months ago and doesn't really care about his son, the son kept telling everyone around that his mother died or something (I don't remember this detail). Second thing - can a 9 mm tumor grow in six months time? I don't think so, but we're in Leśna Góra (so I guess anything can happen?)
And finally - I really don't like the idea of mixing mental problems with a prolactinoma. In fact this idea is very bad, beacause having a pituitary tumor doesn't require psychiatric treatment. A patient (usually a woman) with this condition has serious hormonal issues , not mental issues. Of course there are some exceptions, but I'm sure that people like me, won't cause an fatal accident with four pedestrian.  I know that the screenwriters totally didn't mean it, that the accident was huge for the plot, etc. Still, I insist on credibility,credibility,credibility.

2/16/2016

Jak się leczę/ My treatment

Dzisiaj post o tym, jak wygląda moje leczenie. W zeszłym tygodniu pisałam o rezonansie magnetycznym, który robię mniej więcej raz na pół roku.Odkąd zostałam zdiagnozowana, przyjmuję bromokryptynę 2,5 mg. Zażywałam dwa leki - Parlodel oraz Bromergon. Obydwa działają tak samo i mają takie same skutki uboczne. Prolaktynomę można też leczyć kabergoliną - jest to substancja chemiczna podobna do bromokryptyny. Kabergolinę zawiera lek o nazwie Dostinex. Jest on podobno wielce skuteczny, czego nie mogę potwierdzić, bo go nie brałam. Z całą pewnością mogę powiedzieć, że jest on cholernie drogi. Opakowanie Parlodelu kosztuje ok. 60 zł za 30 tabletek. Jednym ze skutków ubocznych tego leku jest to, że obniża on ciśnienie i powoduje senność. Dlatego zaleca się stosowanie go przez snem. Moja dawka nie ogranicza się do jednej tabletki wieczorem - biorę też pół tabletki rano. Z Parlodelu jestem zadowolona - po dwóch miesiącach brania tabletek poziom prolaktyny spadł z prawie pięciu tysięcy do tysiąca sto ileś i miałam już normalnie okres./

Today I'll tell you a bit about my treatment, as MRI scan post was updated last week. Since I've been diagnosed, I took 2 medications - Parlodel and Bromergon. They both have the same active substance which is bromocriptine. Prolactinoma can be also treated with cabergoline (very similar to bromocriptine). Cabergoline has its trade name known as Dostinex. It's very effective in patients with pituitary tumors, however it's very expensive medicine. Parlodel can cause some serious side effects, including low blood pressure and sleepiness and it's recommended for evening use. My daily dose is about 1,5 pill - I take a half in the morning and whole when I go to bed.  

Parlodel 2,5mg
Zażywanie Parlodelu nie jest zbyt skomplikowane. Inaczej sprawa ma się z ziołami (zdjęcie poniżej). Są to mongolskie zioła, które mają na celu poprawić ukrwienie mózgu oraz krążenie. A więc po kolei: proszek nr 81 (żółty) rozpuszcza się w przegotowanej, letniej wodzie i pije się przykry w smaku napar po śniadaniu, kulki nr 9 (czerwone) o  godzinie 11 należy popić wodą, kulki nr 47 tak samo jak nr 9 o godzinie 15, napar z proszku nr 69 pije się po 18. Cały dzień piję zioła, które nie są zbyt smaczne, a kulki muszę rozgryzać i szczerze mówiąc, boję się reakcji swojego dentysty./

Taking daily dose of Parlodel isn't very hard, but when it comes to herbs ... Those on the picture below are traditional Mongolian herbs. In general, I take them to have a better blood circulation, especially in my brain and I take them 4 times a day. After breakfast I drink yellow powder nr 81 with water, at 11 a.m. I swallow 6 red pills, at 3 p.m. - 6 black pills and after 6 p.m. - grey powder with water, like in the morning. So, I drink herbs all day long and they have awful taste. And I also need to chew the pills. I don't even want to know what my dentist will say.

Jak widzicie, przekonałam się do medycyny naturalnej. Jeszcze nie wiem co z tego wyniknie i na ziołach pewnie się nie skończy, ponieważ Harry (mój lekarz) "obiecał" akupunkturę./
Natural medicine is my new hobby ;) My doctors name is Harry and he's a great fan of acupuncture. Bye!
Mongolskie zioła



2/08/2016

How stress ruined my health



Honestly, for the first few months of my treatment I wasn't really thinking about my disease. I just had my medication every day. I had some bloodtests. I knew I'm not going to die. For pretty long time that was enough for me.
But then I started to search the Internet high and low to get some information. I learned some more about my sickness, but there was one thing that really bothered me - like how do you get a prolactinoma ? Could I prevent the growth of the tumor? And finally - is it my fault? Well, it may be suprising, but now one knows how do you get a prolactinoma. It is not passed from parent to a child. It appears spontaneously and one person in ten thousand will develop it. But it turns out that stress can be a growing factor. Stress significantly increases the level of prolactin in your blood and eventually it might cause growth of the prolactinoma.  


So I started to think about my own stress. I realised that even if I don't suffer from stress now, there was a time when I suffered from chronic stress. It lasted more than a year. In 2013 had an exchange year experience in European coutry. Everyday life abroad and studying in a foreign language were a challenge to me, but I dealt with it. The real trouble maker was my home university. So instead of learning in exchange, I would study at two places in the same time. In February I stopped having my period and I felt exhausted. I thought it was just a result of being overworked and stressed. I blamed my new lifestyle then. After I came back to Warsaw I still "refused" to be sick. And finally, when the symptoms didn't pass, I get a bloodtest. I found out that my prolactin level was exceeded TEN TIMES. I got an MRI scan and was diagnosed with 7 mm pituitary adenoma.   

Stress ruined my health. It's hard to accept it, but it happened, I can't do anything about it. Decreasing prolactin and battling stress are two different things for me, cause prolactin is controlled by medication and stress in sometimes beyond any control.
I won't let stress ruin my life :)


This post was largely inspired by  this , this i and an article by T.J.Borchard:
http://www.beliefnet.com/columnists/beyondblue/2009/03/stress-kills-do-something-abou.html

2/07/2016

Stres zniszczył mi zdrowie

Przez kilka pierwszych miesięcy leczenia podchodziłam do swojej choroby bezrefleksyjnie. Po prostu przyjmowałam leki. Robiłam badania krwi. Wiedziałam, że od tego się nie umiera - i szczerze mówiąc - tyle mi wystarczało.  
Dopiero po jakimś czasie zaczęłam przeszukiwać internet wzdłuż i wszerz. Dowiedziałam się wielu rzeczy, ale najbardziej interesowało mnie skąd to się bierze. Czy mogłam temu zapobiec? Krótko mówiąc - czy to moja wina, że zachorowałam? Po pierwsze, co może się wydawać zaskakujące, nie wiadomo, skąd bierze się prolaktynoma. Guz prolaktynowy nie jest, podobnie jak pozostałe rodzaje guzów przysadki, schorzeniem dziedzicznym. Pojawia się spontanicznie u jednej na dziesięć tysięcy osób. Okazuje się również, że winny może być stres. Stres, cichy zabójca, chyba nie ma osoby, której trzeba by go przedstawiać. Stres może podwyższać poziom prolaktyny we krwi i teoretycznie może spowodować rozwój prolaktynomy.
Pomyśłałam o swoim własnym stresie. Doszłam do wniosku, że w tej chwili w moim życiu nie ma go aż tak wiele, ale dawniej cierpiałam z powodu chronicznego stresu. Trwało to w sumie ponad rok. Wszystko zaczęło się w 2013 roku.  Byłam wtedy na studiach i wyjechałam za granicę w ramach programu wymiany. Samodzielne życie w obcym kraju i nauka w obcym języku były wyzwaniem, ale jakoś sobie radziłam. Natomiast tym, co całkowicie mnie pokonało, były problemy, jakie stwarzała moja uczelnia w Polsce. W rezultacie zamiast uczyć się w ramach wymiany, uczyłam się na dwóch uczelniach na raz. W jako takim stanie wytrzymałam do lutego, kiedy miałam pierwsze objawy hiperprolaktynemii, z czego oczywiście nie zdawałam sobie sprawy. Sądziłam, że brak okresu i ogólne przemęczenie zawdzięczam mojemu trybowi życia. Po powrocie byłam ledwie żywa i nadal nie rozumiałam, że jestem chora. Aż wreszcie poszłam na badania krwi i okazało się, że dopuszczalna "górna" norma dla poziomu prolaktyny to 496 a u mnie jest DZIESIĘĆ RAZY TYLE. Dalej reznonans magnetyczny głowy i przysadki ...Diagnoza: mikrogruczolak 7 mm. 

Stres zrujnował mi zdrowie. Trudno jest mi się z tym pogodzić, ale to już przeszłość, trudno stało się. Zwalczanie prolaktynomy i zwalczanie stresu to dwie różne rzeczy, bo na prolaktynomę działają leki, a na stres czasami nie ma rady.
Życia mi nie zrujnuje, nie pozwolę na to :)

Post powstał po obejrzeniu tego , tego i oraz przeczytaniu artykułu T.J.Borchard:
http://www.beliefnet.com/columnists/beyondblue/2009/03/stress-kills-do-something-abou.html

2/03/2016

Rezonans magnetyczny z kontrastem/ MRI scan with contrast

For English version click here: http://goldcoastspine.com.au/mri-scan Yep, I know it's not mine, but it's a good article about MRI scan. 


MRI scanner for patients with claustrohobia, presented in Gold Coast Spine clinic, Syndey, Australia/ Rezonans magnetyczny w jednej z australijskich klinik,przeznaczony dla pacjentów z klaustrofobią

Dzisiejszy post będzie o rezonansie magnetycznym. Odkąd mam mikrogruczolaka, dwa razy byłam na tym badaniu. Na początek szczegóły techniczne: 

Ile trwa badanie: 40 minut (+15 na przygotowanie)
Ile kosztuje: zależy od tego, czy prywatnie, czy na NFZ. Koszt badania w CMS na Ochocie (Wawelska 12) wraz z kontrastem to 650 zł.
Ile czeka się na wynik: w CMS-ie trwa to zwykle do 5 dni roboczych.
Dodatkowe informacje: nie należy jeść na 2 godziny przed badaniem.

Jak należy się przygotować do samego badania?  Po pierwsze, trzeba być skierowanym przez lekarza lub umówić się prywatnie i zjawić się wcześniej, ponieważ najpierw wypełniamy ankietę, czyli wywiad. Zawiera on pytania o przyjmowane leki, zdiagnozowane choroby, przebyte operacje (np. pytają o rozrusznik serca), ciążę oraz klaustrofobię. Wywiad jest wypełniany przez pacjenta za każdym razem przed wykonaniem rezonansu.

Następnie udajemy się do szatni, a potem prosto do pracowni rezonansu magnetycznego, gdzie personel poinformuje nas, co mamy z siebie zdjąć przed badaniem. Oprócz obuwia są to zazwyczaj te same rzeczy, które zdejmujemy przy kontroli bagażu na lotnisku - paski, zegarki, biżuteria, itp. Czyli wszystko, co zawiera metalowe części. Kobiety muszą zdjąć stanik z tego samego powodu co wyżej wymienione przedmioty. I teraz uwaga - jeżeli będziemy dodatkowo mieć podawany kontrast, wiąże to z przykrą koniecznością włożenia go z powrotem jedną ręką, ponieważ w drugiej będzie tkwił wenflon z tą substancją. Zatem po zdjęciu stanika i zamknięciu swoich rzeczy w kabinie, udajemy się do pielęgniarki.

Następnie pielęgniarka bada poziom kreatyniny w naszej krwi. Odbywa się to przez nakłucie opuszka palca. Kreatynina w normie (62 -124 mmol/l) oznacza prawidłową pracę nerek i będzie można podać kontrast. Na tę okoliczność pacjent jest wyposażony w wenflon, umieszczony w zgięciu łokcia.

W kabinie rezonansowej zdejmujemy buty i zgodnie z poleceniami lekarza kładziemy się na tzw. "wsuwnym stole".  Po założeniu ochronnych słuchawek na uszy możemy być umieszczeni w tubie rezonansowej. Przez cały czas trwania badania musimy leżeć spokojnie. Kontrast jest podawany dożylnie 15 minut przed zakończeniem. W przypadku diagnozowania guzów przysadki, podanie kontrastu jest niezbędne dla uzyskania lepszego obrazu. 




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...