Przez kilka pierwszych miesięcy leczenia podchodziłam do swojej choroby bezrefleksyjnie. Po prostu przyjmowałam leki. Robiłam badania krwi. Wiedziałam, że od tego się nie umiera - i szczerze mówiąc - tyle mi wystarczało.
Dopiero po jakimś czasie zaczęłam przeszukiwać internet wzdłuż i wszerz. Dowiedziałam się wielu rzeczy, ale najbardziej interesowało mnie skąd to się bierze. Czy mogłam temu zapobiec? Krótko mówiąc - czy to moja wina, że zachorowałam? Po pierwsze, co może się wydawać zaskakujące, nie wiadomo, skąd bierze się prolaktynoma. Guz prolaktynowy nie jest, podobnie jak pozostałe rodzaje guzów przysadki, schorzeniem dziedzicznym. Pojawia się spontanicznie u jednej na dziesięć tysięcy osób. Okazuje się również, że winny może być stres. Stres, cichy zabójca, chyba nie ma osoby, której trzeba by go przedstawiać. Stres może podwyższać poziom prolaktyny we krwi i teoretycznie może spowodować rozwój prolaktynomy.
Pomyśłałam o swoim własnym stresie. Doszłam do wniosku, że w tej chwili w moim życiu nie ma go aż tak wiele, ale dawniej cierpiałam z powodu chronicznego stresu. Trwało to w sumie ponad rok. Wszystko zaczęło się w 2013 roku. Byłam wtedy na studiach i wyjechałam za granicę w ramach programu wymiany. Samodzielne życie w obcym kraju i nauka w obcym języku były wyzwaniem, ale jakoś sobie radziłam. Natomiast tym, co całkowicie mnie pokonało, były problemy, jakie stwarzała moja uczelnia w Polsce. W rezultacie zamiast uczyć się w ramach wymiany, uczyłam się na dwóch uczelniach na raz. W jako takim stanie wytrzymałam do lutego, kiedy miałam pierwsze objawy hiperprolaktynemii, z czego oczywiście nie zdawałam sobie sprawy. Sądziłam, że brak okresu i ogólne przemęczenie zawdzięczam mojemu trybowi życia. Po powrocie byłam ledwie żywa i nadal nie rozumiałam, że jestem chora. Aż wreszcie poszłam na badania krwi i okazało się, że dopuszczalna "górna" norma dla poziomu prolaktyny to 496 a u mnie jest DZIESIĘĆ RAZY TYLE. Dalej reznonans magnetyczny głowy i przysadki ...Diagnoza: mikrogruczolak 7 mm.
Stres zrujnował mi zdrowie. Trudno jest mi się z tym pogodzić, ale to już przeszłość, trudno stało się. Zwalczanie prolaktynomy i zwalczanie stresu to dwie różne rzeczy, bo na prolaktynomę działają leki, a na stres czasami nie ma rady.
Życia mi nie zrujnuje, nie pozwolę na to :)
Post powstał po obejrzeniu tego , tego i oraz przeczytaniu artykułu T.J.Borchard:
http://www.beliefnet.com/columnists/beyondblue/2009/03/stress-kills-do-something-abou.html
Można się nieźle wkurzyć na te wszystkie instytucje i tych wszystkich ludzi, którzy przysparzają stresu. Jedyne wyjście to chyba nie przejmować się nimi tak bardzo, nie robić dla nich wszystkiego na 100%. Dzięki za przypomnienie mi o tym :)
OdpowiedzUsuńDziękuję za pierwszy komentarz na blogu :) Przez jakiś czas byłam nieźle wkurzona na nich, potem na siebie, teraz jestem pogodzona z losem. Mój lekarz mówi, że mam się nie stresować i tego się trzymam. Nie przejmować się - mądrze. Gdybym to wiedziała przed wyjazdem ... Ale cóż. Czasu nie cofnę.
Usuń