1/26/2017

Złodzieje telefonów


Przełom lat 90. i tak zwanych dwutysięcznych (dobrze mówię?) był z pewnością bardzo ciekawy w takim kraju jak Polska, a dla mnie szczególnie, ponieważ wtedy poszłam do pierwszej klasy. Było to dokładnie w roku 1999. Rodzice posłali mnie do nieprzyzwoicie drogiej jak na tamte czasy prywatnej podstawówki. Co ciekawe, nie była to wcale jakaś wyjątkowa szkoła. Szczególnie, kiedy przypomnę sobie paskudne obiady ze szkolnej stołówki, tępe jak nieszczęście nauczycielki ("moja pani" uważała Afrykę za kraj) oraz niezbyt nowoczesne wyposażenie (nie licząc kolorowych markerów do tablicy, które co ciekawe się z niej nie ścierały). Całe szczęście spędziłam tam tylko trzy lata, potem rodzice przenieśli mnie do innej szkoły.

Nie wiem, czemu, ale najważniejsza rzecz, jaką pamiętam z trzech pierwszych lat podstawówki to chyba fakt, że moi koledzy i koleżanki nie używali telefonów komórkowych (albo w każdym razie nie przynosili ich do szkoły). Jakieś trzy lata później komórki były już w normalnym obiegu i ja też doczekałam się własnej. W klasach 1-3 posiadali je tylko dorośli, a nam - w sytuacjach awaryjnych - pozostawała karta telefoniczna. Pamiętam, że kiedyś z moja koleżanką Hanią chciałyśmy pożyczyć takową od Mikołaja z klasy niżej. Mikołaj, chcąc być dobrym kolegą, był gotowy poratować nas swoją kartą, lecz wtedy trzask-prask! nie wiadomo skąd na korytarzu pojawiła się jego matka i dosłownie na naszym oczach opieprzyła go za to, że nie trzyma jej tylko dla siebie. Więcej chyba nie próbowałam pożyczać od nikogo karty telefonicznej.

(Jeżeli zaintrygowała Was powyższa anegdotka, musicie wiedzieć, że w tej szkole wszyscy rodzice zachowywali się identycznie. Oprócz tego, że niektórzy z nich byli wyjątkowo nadziani, byli też dosyć chamscy, przekonani o swojej (oraz swoich kochanych pociech) wyższości nad resztą świata i w większości również usadzeni w jakimś korpo lub własnej firmie. Miałam w klasie koleżankę, której ojciec podczas jej urodzin zwołał w domu zebranie pracowników. Wyobraźcie sobie zatem zdziwienie mojej matki, kiedy przyjechała mnie odebrać z kinderbalu i zastała tam kilkunastu facetów w koszulach i krawatach).

Mój pierwszy telefon wybłagałam u rodziców, kiedy miałam 11 lat. Dzisiaj myślę, że zrobiłam naprawdę słaby deal, bo dostałam tragicznie nietrakcyjną cegłę bez kolorowego wyświetlacza, ale wtedy jakoś za specjalnie mi to nie przeszkadzało. Chyba zaczęło to do mnie docierać, dopiero kiedy na rynku pojawiły się bardziej zaawansowane modele. Właśnie taki w  piątej klasie podstawówki jeden z moich kolegów przyniósł do szkoły i oczywiście, tego samego dnia starsi koledzy z gimnazjum mu go ukradli. Dyrektorka wezwała policję i mieliśmy przeszukiwanie w klasie. Nie wiem, jakim cudem to w ogóle miało miejsce, skoro nieletnim można zrobić rewizję tylko w obecności rodziców, ale ... No cóż, takie mieliśmy atrakcje w naszej podstawówce. Najśmieszniejsze było jednak to, że ojciec poszkodowanego kolegi podczas zebrania wyszedł z propozycją, żeby cała klasa złożyła się na skradziony telefon za półtora tysiąca złotych. Jak nietrudno się domyślić, nic z tego nie wyszło. Natomiast dalsze losy telefonu wyglądały tak, że znalazł się parę tygodni później, tyle że w kawałkach - rozparcelowanych w różnych częściach budynku szkoły. 

A jak wyglądały wasze pierwsze telefony? Czekam na komentarze, xoxo

1/19/2017

Musisz wyluzować, żeby zacząć żyć




To jest prawda życiowa i musicie ją usłyszeć. Nie da się żyć nie oddychając i nie da się żyć będąc wiecznie zestresowanym. A ja taka byłam. Całe życie.

Nie wiem, kiedy to się zaczęło i od czego. Pewnego dnia zaczęłam mieć tego dosyć, bo doszłam do wniosku, że nie jestem zadowolona ze swojego życia. No dobra, JEST parę rzeczy, z których mogę być dumna, ale problem polega na tym, że muszę ich szukać. Nie umiem wymienić ich tak po prostu. Myślę, że wiele osób miało kiedyś ten sam problem i jest to zupełnie normalne. Dlaczego? Ponieważ żyjemy w świecie, którego na pewno nie nazwałabym normalnym i większość z Was na pewno się z tym zgodzi.

Żyjemy w nienormalnym świecie.

W świecie w którym jesteśmy dziesiątkowani przez lęk i niepewność, że coś jest z nami nie tak, jeżeli nasze życie nie jest wystarczająco ekscytujące, żeby zrobić z niego jeden wielki Instagram.

W świecie, który przekonuje nas, że wszyscy jesteśmy wyjątkowi i piękni, że wszyscy możemy odnieść sukces. Ale gdyby tak było, słowo sukces przestało by mieć sens.

Więc tak, ten świat jest nienormalny.

Ale jest dobra wiadomość.

Wbrew pozorom, da się w nim żyć.

Nie da się nie porównywać z innymi, ale da się to robić tak, żeby nie bolało. Nie wszyscy jesteśmy w tym samym momencie w życiu. Miałam kiedyś taki motywujący cytat w swojej kolekcji i brzmiał on tak:  Nie porównuj swojego rozdziału nr 1 z rozdziałem 20. kogoś innego. To chyba najmądrzejsza rzecz, jaką kiedykolwiek przeczytałam. Problem tylko w tym, że po niej pojawiło się kilkanaście innych i chwilę później już jej nie pamiętałam.

Wracając do tematu stresu to tak - jest ciężko. Jest ciężko nie bać się życia i nie stresować się każdym kolejnym dniem. Stres był w moim życiu zawsze, zawsze bałam się, że nie jestem dość mądra, grzeczna, że nie mam koleżanek w szkole i kolegów też nie, potem że prawie do nikogo się nie odzywam, że nie mam czerwonego paska na koniec roku. I tak było non stop przez dwanaście lat, aż w końcu poszłam na studia. A na tych studiach, uwierzcie mi, było niewiele lepiej. Tylko wtedy już nikt się tym nie przejmował, bo byłam dorosła.

W wieku dwudziestu dwóch lat miałam już guza przysadki, który zrobił mi się z tego całego stresu. Najwyraźniej niczego mnie to nie nauczyło, skoro przez kolejne dwa lata nadal bardzo przejmowałam się życiem i oczywiście nadal nie byłam z niego zadowolona.  

Ale teraz mogę zrobić z tym życiem co chcę. I zrobię.




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...